żywa Wiara

Świadectwa wiaryZOBACZ WSZYSTKIE

Jesteśmy razem dzięki łasce i działaniu Pana Jezusa

autor: Marcin i Paulina

użytkownik: Admin z dnia: 2014-10-02

Jesteśmy razem dzięki łasce i działaniu Pana Jezusa. Długo zastanawialiśmy się, czy naszym świadectwem podzielić się z innymi osobami. Myśleliśmy, że to tak osobiste przeżycie, że powinniśmy zachować je wyłącznie dla siebie. Ale z drugiej strony doświadczyliśmy w życiu tak namacalnej i cudownej działalności Boga, że byłoby egoizmem gdybyśmy to wspaniałe doświadczenie zatrzymali tylko dla siebie. Dlatego przynagleni przez Pana chcemy podzielić się nim, poświadczając przy tym, że Bóg jest, istnieje naprawdę, bardzo nas kocha i ma realny wpływ na nasze życie.

Razem z Marcinem jeszcze 4 lata temu żyliśmy obok Pana Boga. Chodziliśmy na niedzielne Msze Św. ale nie rozumieliśmy po co. Wybieraliśmy z wiary to co nam odpowiadało, odrzucając resztę. Byliśmy bardzo letni w wierze, czasem nawet zimni. Ale nie wiemy nawet kiedy Pan może dotknąć naszych serc, rzucić iskrę. Znamy się od 7 lat. Pan obudził nas ze złego snu dotykając najpierw serca Marcina.

Był taki okres w moim życiu ze skupiałem się tylko wyłącznie na sobie, na zaspokojeniu swoich potrzeb i pragnień. W moim życiu najważniejsza była siłownia, gry komputerowe, sztuki walki. Żyłem w grzechu nieczystości. Wszystko zmierzało, że nasz związek się rozpadnie. Paulinka pojechała do Norwegi na wyjazd ze stowarzyszeniem ja zostałem w Warszawie. Pamiętam, że krążył po Internecie wykład pewnego księdza na temat zagrożeń duchowych w naszym życiu, ja wtedy się śmiałem ze słów tego księdza, ale jedno zdanie utkwiło mi w pamięci, nie wiem czemu, ale to zdanie nie dawało mi spokoju "zobaczcie bo której stronie jesteście". Ksiądz polecał również obejrzeć film "Egzorcyzmy Anelize Michel". Obejrzałem film, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zapytałem się Pana Jezusa: Panie czy jestem z Tobą? I odmówiłem modlitwę zawierzającą moje życie Sercu Pana Jezusa. I wtedy Pan mnie uzdrowił, dosłownie klapki spadły mi z oczu, uświadomiłem sobie jak daleko byłem od Pana Boga, i że wcale nie żyłem jak Pan Jezus by pragnął. Pan Jezus pokazał mi moje grzechy, co jest złe. Następnego dnia poszedłem do spowiedzi i nie wiem skąd, ale wiedziałem wszystkie swoje grzechy, wcześniej nawet nie myśląc o nich, nie rozważając co jest grzechem a co nie jest. Spowiedzi nie planowałem, po prostu moje serce tego pragnęło. Po spowiedzi odczułem ogromną radość i pokój Przyjąłem komunię świętą, odczułem świętość tego małego opłatka i że Pan naprawdę jest w tym małym chlebku, serce waliło mi jak głupie. Pamiętam zdziwienie kolegi, że dzisiaj nie idę na siłownię tylko do kościoła. Wszystko co mnie zniewalało do tej pory Pan Jezus uzdrowił w jednej chwili. Z jakimś czasem moje serce kochało Pana Jezusa coraz więcej i nic w życiu nie sprawiało mi większej radości jak spotkanie z Panem. W moim sercu zrodziła się myśl o zostaniu księdzem. Na początku starałem się to ukryć przed Paulinką, ale pewnego dnia zapytała mnie o to. Powiedziałem, że tak chociaż nie było łatwo, wspólnie postanowiliśmy się modlić o wolę Pana Jezusa w naszym życiu. Pan Jezus mówi jeśli dwoje zgodnie prosić będzie o jakąś rzecz otrzyma to i tak się stało. Pan Jezus pokazał nam swoją wolę. Pewnego razu przed spowiedzi świętą poprosiłem żeby przemówił do mnie przez usta tego księdza i ksiądz przynaglił mnie, do oświadczenia się Paulince. Był to dla mnie znak ale do końca nie wierzyłem, nie miałem pewności czy tego chce Pan Jezus, w swoim sercu odczuwałem co innego. Przeprosiłem Pana Jezusa i powiedziałem, że nie jestem pewien i proszę o kolejny znak. Następnym znakiem był pierścionek zaręczynowy, który kupił mi mój tata. Oczywiście tata nic o tym wszystkim nie wiedział i nie jest osobą która lubi ingerować w czyjeś życie, przynaglać. I nigdy tego nie robi, a tu nagle kupił ten pierścionek. Pomimo tego ja nadal byłem uparty, że chcę zostać księdzem bo tego pragnę i tak czuję w sercu. Powtarzałem słowa "nie się spełni twoja wola Panie".

I prosiłem o kolejny znak. Pewnego wieczoru była msza o uzdrowienie w kościele. Nie planowałem na niej być, miałem pracować do późnego wieczora, ale tak się stało że jednak byłem i prosiłem Pana Jezusa o spełnienie Jego woli wobec mnie i Paulinki, ale poprosiłem żeby Paulinka mi to powiedziała co ciekawe ona też tam była i też o to prosiła, nie widzieliśmy się. Pod koniec mszy ksiądz poprosił wszystkich młodych o przyjście na ołtarz i utworzenie koła wokół Najświętszego Sakramentu. Jak się później okazało Paulinka również była w tym kole i zobaczyła naprzeciwko siebie Najświętszy Sakrament, później mnie i mozaikę na filarze pod którym stałem. Na mozaice był Pan Jezus błogosławiący parę młodą z napisem "Bądźcie szczęśliwi". Ja nic o tym nie wiedziałem, dowiedziałem się dopiero po wyjściu z kościoła.

Dziękowaliśmy Panu Jezusowi za odpowiedź.

Początkowo kiedy Marcin przeżywał swoje nawrócenie, nie wierzyłam w nie, sądziłam że oszalał, że przesadza, bo przecież nie trzeba przeżywać swojej wiary tak gorąco. Nie znałam nikogo kto by tak dużo czasu poświęcał modlitwie, czytaniu Pisma Św. Co jest paradoksem, zawsze uważałam się za osobę wierzącą. No właśnie, uważałam się bo potem przekonałam się, że wcale tak nie było. Kiedy Marcin przeżył swoje nawrócenie, a było to ponad 3 lata temu kompletnie tego nie rozumiałam. Wydawało mi się że oszalał, bo ja nigdy  swojej wiary tak nie przeżywałam. Ciągle się modlił, codzienna Msza Św. Nie poznawałam go, byłam obrażona na Pana Boga, za to co zrobił z Marcinem. Czułam potworną złość. Dziwne prawda? Przestałam się modlić, z tej złości nie mogłam. A potem, kiedy obserwowałam Marcina dostrzegłam z czasem, że to co się z nimi dzieje jest prawdziwe. Od człowieka który mnie nie kochał, był zajęty tylko sobą, stał się kimś zupełnie innym. Nie umiałam tego pojąć, ale to działo się na moich oczach, totalna przemiana. Choć początkowo w duchu wyśmiewałam to.

Z czasem zaakceptowałam to co się stało, zaczęłam się z nim modlić. Modliliśmy się razem. Ja początkowo bez przekonania, raczej po to by towarzyszyć Marcinowi w modlitwie. I kiedy z czasem zaczęłam się cieszyć tą przemianą, która była dla mnie czymś niesamowitym pojawiała się kwestia powołania kapłańskiego. I znowu wszystko rozpadło się na kawałki. Bo przecież „dostałam” nowego fantastycznego Marcina, a tu Pan Bóg chce mi  go zabrać? I znowu bunt, znowu złość, płacz. Bo Bóg jest przecież miłością, więc skoro tak jest to dlaczego chce zabrać mi moją miłość. Trwało to bardzo długo. I totalny rozłam we mnie: moja wiara a miłość, przecież z Panem Bogiem się nie walczy. Okropnie trudna sytuacja. Więc czekałam na to co będzie dalej i co dziwne, pogłębiała się moja wiara. Więcej się modliłam, więcej czytałam, poznawałam Boga, ale ciągle walczyłam wewnętrznie. Potwornie walczyłam z tym co działo się w moim sercu. Kiedy ksiądz podczas spowiedzi powiedział mi, żeby modliła się za Marcina, nie byłam w stanie. Czas oczekiwania na to co będzie, mojej potwornej wewnętrznej walki z pogodzeniem się z jego decyzją trwał ponad rok. Ponad rok czekałam na jego decyzję.

Pamiętam, jak poszłam na Mszę w naszym kościele, którą prowadził zakonnik salezjanin, była to msza o uzdrowienie. Inna niż wszystkie, ludzie na niej trzymali się za ręce, modlili razem itd. Marcin także był na tej Mszy tylko on w pierwszych ławkach, a ja zaszyta na samym końcu. Poszliśmy na nią osobno, jak się potem okazało z tą samą intencją. Był ogromny tłum ludzi, nawet nie widziałam Marcina, ale wiedziałam że gdzieś tam jest. Na sam koniec Zakonnik zaprosił młodych ludzi bliżej Ołtarza. Zastanawiałam się czy jestem na tyle młoda żeby podejść, ale podeszłam. Podeszło też bardzo dużo innych młodych ludzi w różnym wieku. Zebrała się nas spora grupa. Na środku ołtarza stał Najświętszy Sakrament. Pamiętam, że wpatrywałam się w Niego i modliłam się o to co będzie z nami dalej. Kiedy tak modliłam się wpatrując w Najświętszy Sakrament, uniosłam oczy, za Nim, a dosłownie naprzeciwko mnie stał Marcin. Popatrzyłam na niego, uniosłam oczy ponad niego, Marcin stał dosłownie centralnie nad obrazem dwojga ludzi, kobiety i mężczyzny których ręce złączone są stułą, a nad nimi napis „Bądźcie szczęśliwi”. Natomiast czułam jakby ktoś kierował moim wzrokiem bym spojrzała najpierw na Najświętszy Sakrament, potem na Marcina, a na końcu na obraz z kobietą i mężczyzną. To była odpowiedź na moje pytanie. Dana z Góry. Od tamtego czasu miałam takie wewnętrzne poczucie, że mam być cierpliwa. Dużo modliłam się wtedy do Matki Bożej i czułam w duszy, że to właśnie Ona karze mi być cierpliwą. Podczas modlitwy różańcowej usłyszałam w sercu, w moim wnętrzu, nie wiem jak to opisać ale wyraźne zdanie: Bądź cierpliwa. Wtedy zawierzyłam całą tą sprawę Matce Bożej, zawsze była mi bardzo bliska i trudno to opisać ale czułam Jej opiekę. Obiecałam Jej wtedy, że jeżeli Marcin mi się oświadczy pojedziemy razem do Częstochowy dziękując i prosząc o opiekę na całe nasze życie. Wiem, że Marcin odbył wiele rozmów z księdzem podczas spowiedzi, żeby móc dokonać swojego życiowego wyboru. I pamiętam taki czerwcowy dzień kiedy wrócił i powiedział mi „Ja już wiem!”.

8 września, moi rodzice jechali na pielgrzymkę do Medjugorie. Wyjeżdżali z Garbowa, parafii mojej Babci. Przed ich wyjazdem dla wszystkich uczestników odbyła się Msza Św. W tej Mszy Św. uczestniczyłam także ja z Marcinem. Pamiętam, że jedno z czytań wtedy dotyczyło właśnie wyboru powołania. Co za paradoks. A ja tak bardzo zmęczona już niepewnością, tym co będzie powiedziałam w modlitwie: Panie Boże, poddaję się temu co będzie, czyń jak uważasz. Po Mszy autokar rodziców odjechał, ja zawiozłam Marcina do jego siostry, do Lublina. I tam u jego siostry okazało się, że właśnie tego dnia pierścionek zamówiony na długo wcześniej jest do odbioru. Po długim czasie czekania akurat tego dnia… I nigdy, przenigdy nie zapomnę tego, jak Marcin przyjechał do mnie z kwiatami, bardzo namawiał mnie będąc u siostry żebym przyjechała do Lublina, chciał oświadczyć się w miejscu gdzie się poznaliśmy. Ale ja oczywiście jak zawsze sprzątałam. Zastał mnie taki piękny, przygotowany, wypachniony, a ja w dziurawych leginsach, potarganych włosach, prosto od „ścierki”, soute.

Największa moja radość, ryczałam 20 minut a on klęczał z tym pierścionkiem i płakał razem ze mną. Powiedział, że on już wie, że chce byśmy spędzili razem całe życie, że wie już że właśnie taka jest wola Pana. Przed tym jak przyjechał do mnie się oświadczyć, poszedł do Kościoła i tam zostawił bukiet kwiatów przy obrazie Matki Bożej, naszej Mamy która tak się nami opiekowała, która kazała mi być cierpliwą.

Dotrzymałam słowa, w połowie października w Święto Matki Bożej pojechaliśmy do Częstochowy. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Byliśmy na Mszy Św. Obeszliśmy na klęczkach Cudowny Obraz. To co czułam w tym momencie jest nie do opisana. Płakałam ogromnie, potok łez. Na sam koniec naszego pobytu przecisnęliśmy się w tłumie jak najbliżej Obrazu i tam, tuż przy nim odmówiliśmy modlitwę dla Narzeczonych, na której otworzyłam mój modlitewnik kilka dni po naszych zaręczynach. Tą modlitwą modlimy się razem do dziś, uznałam że skoro nie wiedząc o tym, że mam taką modlitwę w książeczce otworzyła mi się właśnie tuż po zaręczynach akurat w tym miejscu to jest ona dla nas. Zakonnik na Jasnej Górze przy spowiedzi powiedział mi  tego dnia „Weźcie szybko ślub”. Był niezadowolony, że musimy tyle czekać od zaręczyn. Ja również byłam niezadowolona, ale ślub Marcina brata był w rodzinie priorytetem, odbył się w wrześniu 2013.

Czujemy w naszym życiu obecność Pana Boga, dał nam nowe życie, nową miłość, nowe spojrzenie na życie, nowe wartości, czystą wspaniałą miłość. Nie wiedziałam, że tak piękna miłość istnieje. Zdjął nam z oczu klapki, dał taką radość jakiej nie można sobie wyobrazić i żaden dzień bez niego nie ma sensu bo daje nam wszystko to czego potrzebujemy. Mamy Boga, a On jest wszystkim. Wiem, że Pan przeprowadził nas przez to wszystko i gdyby nie te przeżycia nasza wiara nigdy nie byłaby taka jak teraz. Odczuwam głębokie przekonanie, że Pan wyznaczył nam jakieś zadanie, które mamy wykonać wspólnie. Jakie to zadanie - dowiemy się tego. Tym czasem z radością w sercach, ogromną wiarą i nadzieją czekamy na dzień naszego ślubu 31 maja 2014.

Chwała Panu!

Komentarze (7)

Portal zywawiara.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

~xoxo

06.04.2018, godz.16:31

Mam podobny problem. Paulina, Marcin prosze Was o jakis kontakt , bo mam pare waznych pytań. ( np. e- mail?)

~Dana

08.02.2015, godz.04:00

Jestem pod wielkim wrażeniem.Składam Wam najlepsze życzenia na Wasze długie i mądre życie. Niech Pan Wszechmogący Wam błogosławi, otoczy Was swoją miłością i ześle potrzebne łaski oraz obdarzy Was wspaniałym, zdrowym potomstwem a Matka Boża Częstochowska będzie Waszą powierniczką i opiekunką. Szczęść Boże!!!

~staszek.br

07.02.2015, godz.08:53

z Panem Bogiem :) Piekne :) Świadectwo :)

~gosia

02.10.2014, godz.05:34

Bädz cierpliwa. Ja tez tak niedawno uslyszalam bardzo wyraznie te slowa w swoim sercu. Bardzo dziekuje za piekne swiadectwo,zaufania Panu Bogu. Niech Pan Bög blogoslawi Wam zawsze! Szczesc Boze:)

~

25.09.2014, godz.06:47

Szczęścia na nowej drodze życia i powodzenia w spełnianiu woli Bożej:)

~Irek

14.09.2014, godz.12:23

Dzięki Chwała Panu. Sam jestem 12 lat po ślubie i widzę jak Bóg działa w naszym małżeństwie. Dzięki Ci Jezus za moją żonę. Bóg wspiera małżeństwa - to pewne.

~

14.09.2014, godz.03:36

Dzięki za piękne świadectwo. To bardzo budujące ;-) Wszystkiego najlepszego dla Was, niech Pan Was prowadzi dalej ;-)