żywa Wiara

Świadectwa wiaryZOBACZ WSZYSTKIE

Wyrwany ze szponów zła za przyczyną św. Faustyny

autor: Wiesław Kowalski, rozmawiała Elżbieta Ruman

użytkownik: Admin z dnia: 2012-06-25

Joga, relaks, dobre samopoczucie" - przeczytał na słupie ogłoszeniowym. - Tego potrzebowałem. Od wielu lat żyłem samotnie, żona porzuciła mnie zabierając dzieci - wspomina. "Zajęcia odbywają się blisko, sprawdź" - ponownie usłyszał w krakowskim radiu. Okazało się, że rzeczywiście bardzo blisko - terapia poprzez ćwiczenia jogi odbywała się dwa razy w tygodniu w pobliskiej szkole podstawowej.

Był rok 1992. - Po pięciu latach małżeństwa zostałem sam. Bardzo kochałem i żonę, i nasze dzieci. Kiedy powiedziała, że ma innego i odchodzi, nie potrafiłem sobie z tym poradzić - mówi Wiesław Kowalski. - Chodziłem za nią, mówiłem, że się zmienię, jeśli zawaliłem. Próbowałem coś naprawić. Gdy to się nie udało, poszedłem w alkohol. Pracowałem jako brygadzista, budowałem wielki piec w Hucie Katowice. Ale było coraz gorzej. Jak już zacząłem, to musiałem pić pięć, sześć dni. I tyle samo potem trzeźwieć. Szukałem dla siebie wyjścia. Kiedy usłyszałem o relaksacji, pomyślałem, że to coś dla mnie, tego właśnie szukam

Przez kilka lat tkwiłem w związku z inną kobietą, ale to nie miało szans. Pozostała mi praca i puste ściany. No i alkohol dotrzymywał mi towarzystwa. Postanowiłem pójść na zajęcia. "Poćwiczę, poznam jakiś ludzi" - myślałem. Pierwsze spotkanie mnie zauroczyło - miła, spokojna muzyka, uśmiechnięci ludzie... Tak trafiłem do klubu osiedlowego. Była włączona muzyka. Nauczyciel elegancko się przywitał, uczył nas relaksu i medytacji Wschodu. Miał wykłady, głównie o miłości. Słuchaczami byli często ludzie wykształceni - lekarze, prawnicy, nauczyciele, biznesmeni - bardzo uczynni, wrażliwi, ale poranieni, z rozbitych rodzin.


Kiedy wychodziłem, zwróciłem uwagę na podkoszulek prowadzącego zajęcia - spodobał mi się. Mężczyzna po prostu zdjął go i mi podarował!


Po trzech miesiącach zacząłem się lepiej czuć. Siłą woli przestałem pić. Zauważyłem, że w tej grupie każdy dostawał to, czego chciał - pracę, kobietę. Ja też wszedłem w nowy, wspaniały -jak mi się zdawało - świat. Z taką bezinteresowną życzliwością nie spotkałem się nigdy. Od tej chwili zajęcia w szkole były najważniejszymi godzinami w tygodniu.


WPADŁEM NA CAŁEGO


- Dwa miesiące później zaproponowano mi dodatkowe kursy - bezpłatnie. Ze względu na moje duże zaangażowanie emocjonalne - tak mi mówiono. Pół roku później już sam prowadziłem wstępne kursy. Później zacząłem jeździć po świecie - kolejne szkolenia odbywały się w Amsterdamie.


Guru przekazywał nam wiedzę, która miała doprowadzić do stanu oświecenia, stanu Buddy. Studiowałem buddyzm i sufizm. To trwało dziesięć lat. Byłem pilnym uczniem. Zwierzałem się nauczycielowi ze wszystkiego - jak wszyscy w tej grupie. Wyjeżdżałem na Zachód, na kursy prowadzone przez mojego nauczyciela. Z czasem sam zacząłem prowadzić zajęcia w innych miastach. Guru zastąpił mi ojca, był dla mnie wzorem. A mój rodzony ojciec... już w dzieciństwie mnie przeklinał.


Jako "wtajemniczony" czułem się ważny, potrzebny. Przez kolejne lata otoczony byłem ludźmi, sam szkoliłem nowych adeptów jogi, udostępniłem nauczycielowi nawet swoje mieszkanie. Joga zaczęła wypełniać moje życie, część spotkań odbywała się u mnie.


Nagle spadło na mnie poczucie pustki. Kiedy nauczyciel i towarzyszący mu ludzie odchodzili, czułem się bardzo źle, nie dawałem sobie rady z samotnością, cierpiałem. Powiedziałem o tym nauczycielowi i usłyszałem: "Wiesz, co jest powodem niepowodzeń w twoim życiu? Ten krzyż, który wisi u ciebie na ścianie. Musisz go zdjąć i wyrzucić z mieszkania!".


KRZYŻ NA STRYCHU


- Od dawna zupełnie nie zwracałem uwagi na ten symbol chrześcijaństwa wiszący w moim mieszkaniu. Jako dziecko byłem ochrzczony, ślub też brałem w kościele - opowiada Wiesław. Szczupły, niewysoki, choć ma 59 lat, nie widać tego w jego ruchach i na pozbawionej zmarszczek twarzy. Ale po oczach znać, jak wiele kosztują go wspomnienia. Ten fragment opowieści sprawia mu ból. Rozmawiamy w bibliotece sióstr miłosierdzia w podkrakowskich Łagiewnikach. Za plecami Wiesława, pomiędzy książkami, jak anioł stróż stoi piękne, czarno-białe zdjęcie siostry Faustyny.


- Czy to polecenie mistrza jogi nie zdziwiło pana? - pytam. - Przecież dla niego powinien to być nic nieznaczący przedmiot.


- Byłem wtedy bezkrytyczny w stosunku do ideologii, która mną owładnęła. Lata kursów i szkoleń, praktykowanie godzinami ćwiczeń i mantry uzależnia, jak alkohol. Zdjąłem krzyż, ze złością - upatrując w nim winy za zło w moim życiu, złamałem jedno z jego ramion. Coś mnie jednak powstrzymywało przed wyrzuceniem go do kosza; dziś myślę, że to ktoś pewnie modlił się za mnie. Wyniosłem krzyż do domu moich rodziców, na strych, i tam go zostawiłem.


Po raz pierwszy widzę łzy w oczach tego spokojnego mężczyzny. Spuszcza głowę, przez chwilę razem milczymy.

- Wróciłem do mieszkania - kontynuuje - jednak poczucie osamotnienia i klęski nie zniknęło. Co gorsza, rosło z dnia na dzień. Znowu poszedłem z tym do mistrza. Zaczęli jeszcze częściej u mnie bywać, jeden z uczniów zamieszkał u mnie.


Widziałem, że guru, który rozwiódł się z żoną, spał z każdą kobietą. Mnie też jedną "przydzielił" - bo w grupie panowało totalne posłuszeństwo. Widziałem, że nauczyciel co innego mówi, a co innego robi. Bo mówił, że pieniądze przeszkadzają w osiągnięciu stanu Buddy, a sam ściągał coraz więcej kasy. Widziałem, jak manipuluje ludźmi, lekceważy ich. Chciałem się wycofać, ale nie dałem rady. Nie chciałem iść na zajęcia, ale wtedy czułem niepokój. Szedłem na zajęcia - było lepiej. Kiedyś w końcu jednak uklęknąłem i zapytałem: "Boże, co jest grane?". Wtedy jakby światło zaświeciło mi się w głowie: "To jest sekta, a guru kieruje naszymi umysłami". W jednej chwili zdecydowałem: "Odchodzę!". W tym momencie wszedł nauczyciel z uczennicą, popatrzył i wiedział, że ja już wiem, kim on jest.


PÓŁ ROKU PRZED KOŚCIOŁEM


- Czułem się coraz gorzej. Pojawiła się w mojej głowie myśl, jakiej nie miałem od dawna: żeby pójść do kościoła. Wsiadłem do tramwaju i pojechałem do Łagiewnik - nie chciałem do mojego parafialnego kościoła, nie byłem tam wiele lat. Wysiadłem i poszedłem w stronę sanktuarium, lecz coś, jakby fizycznie, odpychało mnie od kościoła. Nie mogłem tam wejść!


- Chodźmy, coś pani pokażę - mówi nagle Wiesław. Na dworze jest minus dziesięć stopni, ale piękne słońce. - Proszę się ubrać. To będzie jednak chwila spaceru. Wyprowadza mnie na pola, za sanktuarium schodzimy po skarpie w dół. Kilkaset metrów dalej mówi: - Przychodziłem tutaj, na te pola. I stąd patrzyłem na sanktuarium i krzyż na kopule kościoła. To trwało pół roku i leżałem na tej łące, starając się nie myśleć o niczym. Tylko patrzyłem na kościół.


Pewnego dnia nauczyciel powiedział, żebym oddał mu klucze od mieszkania, mojego mieszkania. Byłem zdesperowany i wręczyłem mu klucze. Kiedy znowu szedłem na łagiewnickie pola, wziąłem swoje dokumenty i tu - pokazuje zarośnięte suchymi chwastami poletko - spaliłem je. Nie miałem nic - mieszkania, dokumentów, pracy... Chwilę patrzyłem na palące się papiery i postanowiłem pójść gdzieś, przed siebie. Szedłem drogą, wylotówką z Krakowa, jakieś czterdzieści kilometrów, robiło się ciemno. Za moimi plecami usłyszałem warkot silnika. "Ciężarówka" - pomyślałem. I nie wiem do końca, co było dalej, czy to ja się potknąłem, czy TIR wpadł w koleiny. Poczułem, że coś z ogromną silą popchnęło mnie i upadłem. Kiedy się ocknąłem, leżałem w rowie, na drodze nie było nikogo. Pomyślałem, że może to przyczepa TIR-a musnęła mnie spychając z drogi, a może klątwa nauczyciela, którą rzucił za mną, kiedy opuszczałem mieszkanie... Myślę, że on chciał, żebym zginął. Jednak ja nie umarłem, poczułem za to zdecydowanie, że muszę wrócić do sanktuarium, wejść do środka i pójść do spowiedzi.


FAUSTYNA MNIE DOJRZAŁA


- Teraz pokażę pani miejsce mojego uzdrowienia - rzuca Wiesław. Idziemy do sanktuarium. Wchodząc mijamy ozdobione kwiatami okno pokoju, w którym święta siostra umarła.


- Ona tu umarła, a ja odzyskałem życie - mówi mój przewodnik. - To jest ten konfesjonał - pokazuje stojący z lewej strony, pod ścianą. - Uklęknąłem i powiedziałem o wszystkim. Kapłan odrzekł: "Jezus cię kocha. On nie umie inaczej i odpuszcza ci wszystkie grzechy".


Żadnych oskarżeń. Po spowiedzi była chwilowa radość. Chwilowa, bo grzechy zostały odpuszczone, ale rany pozostały. Znalazłem nową pracę, wziąłem pożyczkę, zmieniłem zamki w mieszkaniu. Ale ciągle działy się dziwne rzeczy: włączałem radio, a kiedy słuchałem katolickich radiostacji - samo się wyłączało. Nowa pralka nie działa, wzywam mechanika - działa. Czułem się, jak gdyby ślady sekty były w każdym kącie. Powiedziałem o tym księdzu - skierował mnie do egzorcysty, w moim mieszkaniu odprawiono Mszę Świętą i dopiero wtedy problemy się skończyły. Ja miałem 50 lat, ale wtedy właśnie zaczęło się moje nowe życie. Minęło już dziewięć lat, a ja codziennie chodzę na Mszę Świętą, modlę się i pracuję. Wolne chwile spędzam jako wolontariusz w sanktuarium - i jestem szczęśliwy.


Wiem, że to siostra Faustyna dojrzała mnie leżącego na łąkach pod sanktuarium i wyciągnęła do mnie rękę. Powiem pani coś jeszcze - byłem schorowany, zdiagnozowano u mnie miażdżycę, cukrzycę, chorobę nerek i wątroby, ogromne sumy wydawałem na lekarstwa. A teraz od ośmiu lat nie biorę nic, jestem zdrowy! I proszę Faustynę, żeby pomogła mi w najważniejszym zadaniu - chcę być święty.


Elżbieta Ruman


Tekst pochodzi z Tygodnika "Idziemy" z dn. 13 marca 2011

Komentarze (1)

Portal zywawiara.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

~i mnie mozna ujac dostrzegla siostra Faustyna

10.09.2012, godz.15:16

rzucilam chodzenie do wrozki, dzialy sie dziwne rzeczy. Po kazdej spowiedzi jest lepiej, Bog jest wspanialy i kochany. Czara sie przelala kiedy spotkalam satanistke i ze strachu i ciekawosci zaczelam szukac wizji piekla. I tak natknelam sie na wizje siotry. Przedtem poprosilam swietych o pomoc. W razie gdybym nie potrafila sama z tym skonczych, prosilam o ich wstawiennictwo i mozna pomoc. Tak tez sie stalo. Zdalam sobie sprawe co dzieje sie w moim mieszkaniu od lat (przez kilka ladnych lat chodzilam do wrozki) AVE MARIA AVE JEZUS CHRYSTUS NICH ZYJE BOG OJCIEC I DUCH SWIETY