Pamiętnik księdza Francis Tan Tiande – część piąta
Ziarno wiary
Byłem bardzo żywiołowym dzieckiem. Nie mogłem wysiedzieć nawet jednej minuty w jednym miejscu. Bardzo lubiłem biegać cały dzień. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że kiedyś zostanę księdzem. W dzieciństwie nie rozumiałem co to jest powołanie do kapłaństwa i co to znaczy wstąpić do seminarium duchownego. Myślałem, że będę miło spędzać czas ucząc się w Canton.
Ziarno wiary było mocno we mnie zakorzenione przez moją matkę i przez kapłana posługującego w mojej parafii: księdza Chang Qingqi. Moja matka była słodką i uroczą kobietą. Bardzo rzadko byliśmy świadkami chwil, kiedy kończyła się jej cierpliwość. Nigdy nas nie biła, ani na nas nie krzyczała, bez względu na to jak źle się zachowaliśmy. Jednak była bardzo stanowcza w stosunku do obowiązków i szacunku wobec Boga. Gdyby moja matka przyłapała mnie i moje rodzeństwo na nieodmówieniu modlitwy przed lub po jedzeniu, a także modlitw uwielbienia to ukarałaby nas surowo. Za każdym razem, kiedy ktoś w naszej rodzinie udawał się w podróż, pojawił się jakiś problem lub trudność to mamusia wołała nas na modlitwę. Radziła nam, abyśmy zaufali Bogu.
Wtedy nie bardzo rozumiałem dlaczego moja matka była tak wierna Bogu i zwracała się do Niego ze wszystkim. Teraz wiem, że jej głęboka wiara miała wielki wpływ na mnie. Jej przykład i duchowa formacja, jaką od niej otrzymałem była tak silna, że zachowałem moją wiarę pomimo tych okrutnych tortur i wszystkich decydujących okoliczności w moim późniejszym życiu. Tak naprawdę nie spędziłem wielu lat z moją matką ponieważ w bardzo młodym wieku wstąpiłem do seminarium. Jednak każdy jej gest i uśmiech mocno zapisał się w moim umyśle. Nawet teraz widzę jej uprzejmą twarz kiedy zamykam oczy i myślę sobie o przeszłości.
Ksiądz Chang Qingqi należał do tych osób, które bardzo szanowałem. Co roku udawałem się do Canton, aby uczestniczyć w jego corocznych ćwiczeniach duchowych, które trwały kilka dni. Zawsze przyjeżdżałem z paczkami ciasteczek i cukierkami toffi, które rozdawałem dzieciom w wiosce, nie ważne czy były katolikami lub niekatolikami. Co wieczór dzieci z wioski zbierały się wokół niego prosząc, aby opowiedział im jakąś historyjkę. Wtedy ksiądz Chang zaczynał uczyć je śpiewać jednej lub dwóch pieśni religijnych, a potem opowiadał im historię z Pisma Świętego. Wszyscy mieszkańcy wioski bardzo go szanowali. Dla mnie ten kapłan przypominał żywego Chrystusa. Był przepełniony miłością do Boga przez całe swoje życie. Umarł będąc w kościele. Pewnego dnia kiedy byłem seminarzystą odwiedził mnie i innych kleryków w seminarium w Canton i zaprowadził nas do katedry „Shishi” na mszę. Po Eucharystii wszyscy wstaliśmy i zaczęliśmy wychodzić z katedry. Natomiast ksiądz Chang siedział i nie ruszał się. Z początku myśleliśmy, że zasnął. Próbowaliśmy go obudzić, ale wtedy zauważyliśmy, że ksiądz Chang zasnął snem wiecznym.
W 1941 roku ksiądz Chang przyjął święcenia kapłańskie. Przydzielono go do posługi duszpasterskiej w Tianyaomen, miejscowości niedaleko Ganzhu w prowincji Jianxi. Za każdym razem kiedy ktoś prosił go o pomoc, ksiądz Chang natychmiast odkładał na bok swoją pracę i witał swojego parafianina z otwartym sercem, nawet wtedy kiedy był bardzo zajęty. Ci którzy mieli styczność z tym kapłanem byli poruszeni jego łagodną, miłą i skromną postawą. Nawet najbardziej nikczemni ludzie płakali, kiedy poznali księdza Chang. Ten kapłan nie wykonał jakiś wielkich dzieł, ale mimo tego jego proste życie jaśniało nadzwyczajnym blaskiem. Kiedy byłem dzieckiem okazywał mi szczególną uwagę. Jestem pewien, że teraz dobrze mi życzy. Wierzę, że wstawia się za mną w Niebie tak, że moja miłość do Boga staje się głębsza, a moja wiara bardziej niezłomna.
Lata w seminarium
Spędziłem 6 lat w niższym seminarium duchownym. To był czas wypełniony radością i cierpieniem. Miałem kryzysy, które udało mi się pokonać. Kilkanaście razy myślałem o odejściu z seminarium, ponieważ z trudnością uczyłem się łaciny. Jednak otucha i pomoc, którą otrzymałem od mojej siostry i przełożonych sprawiły, że pozostałem. Po ukończeniu niższego seminarium wysłano mnie do wyższego seminarium duchownego w Hong Kong'u, gdzie studiowałem filozofię i teologię. W tym czasie było około 70 seminarzystów z różnych katolickich diecezji znajdujących się na obszarach prowincji: Guangdon, Guangxi i Fujian. Byli również klerycy pochodzący z Borneo i Sarawak. Ponieważ wielu z nas pochodziło z różnych części kraju to w seminarium panowały różne zwyczaje i można było usłyszeć różne dialekty. Często były ostre dyskusje a także wybuchały kłótnie z powodu naszych wspólnych nieporozumień. Na szczęście byliśmy młodzi. Tym samym nie mieliśmy do siebie uprzedzeń i nie chowaliśmy w sercach urazy. Zawsze kiedy uspokoiliśmy się byliśmy niezadowoleni z powodu naszego zachowania i prosiliśmy siebie nawzajem o przebaczenie. Podawaliśmy sobie ręce i na powrót stawaliśmy się przyjaciółmi. Przebaczenie sobie nawzajem jest fundamentem miłości.
Oprócz zdobycia teoretycznej wiedzy z filozofii i teologii, nauczyliśmy się w seminarium jak praktycznie zastosować życzliwość i przebaczenie w codziennym życiu. Łączenie teorii z praktyką było bardzo cennym doświadczeniem. Ksiądz John O'Meara, jezuita pochodzący z Irlandii, był wtedy rektorem seminarium duchownego i obchodził swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Zawsze znalazł okazję, aby jednocześnie rozmawiać z seminarzystami i uczyć się chińskiego dialektu Canton. Za każdym razem kiedy ksiądz O'Meara rozmawiał ze mną chciałem, aby mówił do mnie w swoim języku ojczystym. Szukałem możliwości udoskonalenia mojego angielskiego. Jednak wtedy ksiądz rektor zawsze mówił w chińskim dialekcie Canton, a ja musiałem iść za jego przykładem. Ksiądz O'Meara mówił bardzo dobrze w tym dialekcie. Wydaje mi się, że my, jego byli seminarzyści możemy być dumni z roli jaką w tym odegraliśmy. Pamiętam bardzo dobrze jak kiedyś powiedział mi: „Twoje imię jest bardzo znaczące. „Tiande” oznacza cnoty raju. Jestem pewien, że kiedy twój ojciec nadawał ci to imię chciał, abyś był tak cnotliwy, jak święci w niebie. Postaraj się go nie rozczarować”. Byłem bardzo małym dzieckiem, kiedy mój ojciec zmarł i niewiele o nim wiem. Ksiądz O'Meara pokazał mi bardzo skuteczny sposób na połączenie mojego imienia z moim ojcem. Od tamtej pory poczułem się bardzo blisko niego. Zawsze kiedy myślałem o swoim imieniu przypominałem sobie wielkie nadzieje, jakie wiązał ze mną mój ojciec. Modliłem się za niego. Miałem nadzieję, że kiedy połączę się z nim w Niebie to on poklepie mnie po ramieniu i powie mi tak: „Tiande, naprawdę byłeś moim dobrym dzieckiem. Żyłeś według imienia, jakie ci dałem”.
Sportowy duch
Życie w wyższym seminarium duchownym było bardziej radosne niż w niższym. W pierwszej placówce byłem starszy i bardziej dojrzały. Zaczynałem pojmować te rzeczy, których w przeszłości nie rozumiałem. Był jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Formacja i nauczanie jaką otrzymałem od wszystkich pobożnych kapłanów w seminarium pogłębiła moją wiedzę o Bogu. Byłem w stanie dostrzec obecność i miłość Boga w codziennym życiu. Byłem też bardzo wdzięczny Bogu za to, że z miłości powołał mnie do kapłaństwa. Podjąłem wtedy mocne postanowienie, że będę wiernie służył Bogu i Jego Kościołowi do końca życia.
Od dziecka uwielbiałem sport. Wyższe seminarium duchowne (Obecnie zwie się: Wyższe Seminarium Duchowne p.w. Ducha Świętego) znajdowało się na niewielkim półwyspie otoczonym z trzech stron morzem, a za budynkiem można dostrzec góry. Były tu duże obiekty do uprawiania lekkiej atletyki. W pobliżu znajdowały się plaże. Podczas nauki w seminarium, w wolnym czasie, chodziłem na spacery, pływałem i grałem w piłkę nożną lub koszykówkę. W seminarium trzykrotnie byłem mistrzem w zawodach z lekkiej atletyki i pływania. Oprócz zahartowanej psychiki, dobry sportowiec musi posiadać przede wszystkim ogromną siłę woli i pewność siebie. Uświadomiłem sobie, że ten sportowy duch, który rozwinął się we mnie w czasie nauki w seminarium odegrał kluczową rolę w tych trudnościach, jakie doświadczyłem w więzieniach i obozach pracy w północno – wschodnich Chinach.
W dobrych zawodach wystąpiłem
Kiedy jestem przemęczony kładę się do łóżka, zamykam oczy i medytuję nad tym fragmentem z Pisma Świętego: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan sędzia sprawiedliwy, nie tylko mnie, ale i tym wszystkim, którzy jego zawodach wystąpili” (2Tm 4 7-8). Myślę sobie tak: jak bardzo szybko pragnę zakończyć moją ziemską pracę, stanąć przed tronem Bożym i otrzymać koronę, która jest dla mnie przeznaczona.
Pewnego razu opowiedziałem o tym pragnieniu mojemu najlepszemu przyjacielowi. On uścisnął moją dłoń i tak mi powiedział: „Proszę księdza, wydaje mi się, że ksiądz przeciąża się pracą. Jeszcze ksiądz nie doszedł do zdrowia i za bardzo oddaje się pracy. Niech ksiądz nie zapomina, że ksiądz ma już 74 lata. Ludzie w wieku księdza przebywają w domu i cieszą się spokojnym i cichym życiem. Jak ksiądz to robi, że jest w stanie pracować znacznie dłużej niż ktoś, kto jest młodszy od księdza?”. Nie byłem w stanie odpowiedzieć mu na to pytanie. Jednak kiedy widziałem tak wiele osób, które chciały poznać Boga i nauczyć się Katechizmu to czułem w sobie ogromną radość, która dodawała mi sił w posłudze duszpasterskiej.
Moi bracia w kapłaństwie, którzy mieszkali przy katedrze byli za starzy lub chorzy do tego stopnia, że nie mogli pełnić posługi duszpasterskiej. Nie mieliśmy kapłanów, którzy byli młodsi i mogliby nam pomóc. Z tego powodu musiałem nadal wykonywać swoje dzieło, a miłość do Boga dodawała mi sił... Wiedziałem, że korona w Niebie czekała na mnie. Święty Paweł tak pisze w liście do Galatów: „To nie ja żyję, tylko żyje we mnie Chrystus” (Gal 2,20). Nawet jeśli moja praca była ponad moje siły to nie czułem się przeciążony tak, jak ktoś pomyślałby sobie. Wręcz przeciwnie, zawsze byłem przepełniony radością kiedy widziałem, że moje słowa pocieszenia i zachęty mogły pomóc innej osobie ponownie odkryć Boga. Uważam, że na próżno nie poświęciłem własnego życia, nie wspominając już mojego zdrowia.
Nieużyteczny sługa
W tym miejscu pragnę opisać jeden incydent. Pewnego wieczoru leżałem na łóżku i prawie usnąłem. Zegar katedralny wybijał godzinę 22.00. W pewnym momencie usłyszałem jak ktoś puka do drzwi plebani. Zastanawiałem się przez chwilę kto mógł przyjść o tak późnej porze. Pomyślałem sobie, że może przyjechał ktoś, kto chciał, abym udzielił ostatniego namaszczenia umierającej osobie. Ubrałem się w szlafrok i zszedłem na dół. Otworzyłem drzwi i ujrzałem przestraszoną kobietę w średnim wieku, której nie znałem. Zanim cokolwiek powiedziałem nieznajoma gwałtownie weszła na plebanię i zamknęła za sobą drzwi. Odskoczyłem do tyłu. „Czy jesteś księdzem?” - spytała mnie kobieta, która cały czas była zdenerwowana. „Tak. O co chodzi proszę pani?” - spytałem kobietę, a ona odpowiedziała: „Proszę księdza, nie jestem katoliczką, ale chciałam z księdzem porozmawiać”. „W porządku, proszę usiąść”- odpowiedziałem jej.
Kobieta usiadła i opowiedziała mi swoje świadectwo. Z zawodu była pianistką. Miała męża i troje dzieci. Jej mąż cierpiał z powodu załamania nerwowego. Z tego powodu w domu zapanował chaos, co powodowało zmartwienie kobiety. Jej rodzice i sąsiedzi zamiast jej pomóc robili sobie z niej głupie żarty i plotkowali o niej. Na szczęście jej dzieci były z dala od domu ponieważ studiowały na uniwersytecie. Próbowała przekonać swojego męża, aby poddał się leczeniu. Jej mąż odmówił, a jego stan pogorszył się. Kobieta wyznała mi, że godzinę temu jej mąż wziął noż z kuchni i groził, że ją zabije. Uciekła z domu. Płacząc tak mi powiedziała: „Uciekałam bez celu wzdłuż ulicy. Nie mam dokąd pójść. Nagle zatrzymałam się i zobaczyłam kościół katolicki przede mną...”.
Co mógłbym zrobić dla tej biednej kobiety? Tamtej nocy zaprowadziłem ją do pokoju dla gości znajdującego się na plebani. Pozwoliłem jej przespać się, a następnego dnia podjęlibyśmy decyzję co należałoby zrobić. Panie, jestem twoim nieużytecznym sługą. Zrobiłem to, co miałem zrobić.
Świadectwo o księdzu Tan Tiande
Poniżej znajduje się świadectwo o księdzu Francis Tan Tiande autorstwa Lin Suier, kobiety, która była zaprzyjaźniona z kapłanem po tym jak wyszedł na wolność.
Ksiądz Tan Tiande pełni posługę duszpasterską w katedrze w Canton. Jest lubianym i szanowanym kapłanem przez swoich parafian. Obecnie (świadectwo powstało w 2006 roku) ma ponad 80 lat i nadal całym sercem i całą duszą poświęca się dziełu zbawienia dusz.
Jestem niepełnosprawną kobietą. Chociaż mam tylko 40 lat nawet nie przyszłoby mi do głowy wyjść za mąż. W przeszłości chciałam w dorosłym życiu zaopiekować się moimi rodzicami. Niestety moja matka zmarła w 1980 roku, a z nią odeszła czułość i matczyne ciepło, które mnie otaczało od dziecka. W 1990 roku mój ojciec, który zawsze był surowy w wychowaniu, umarł na raka. Byłam całkowicie załamana. Poczułam się tak, jakby życie straciło sens. Nie miałam rodziny i czułam się niekochana. Kiedy usychałam z tęsknoty i byłam zakłopotana pewien mężczyzna, prowadzony ręką Boga przyprowadził mnie do parafii księdza Tan Tiande. Wtedy znalazłam się w wielkiej rodzinie składającej się z tysięcy osób.
Ksiądz Tan Tiande jest w stanie obdarzyć swoich wiernych z macierzyńską czułością i ojcowską dyscypliną w odpowiednich dozach. Dla każdego ma zawsze czas. Z tego powodu regularnie uczęszczam na prowadzone przez niego katechezy. Do jego parafii przybywa tak wielu katechumenów, że plebania przypomina wielki rynek, do którego ciągle przychodzą i odchodzą ludzie. Katechumeni pochodzą z różnych części kraju, należą do różnych klas społecznych i grup wiekowych. Ci ludzie przynoszą swoje cierpienia, ukryty gniew i żale. Znają reputację księdza Tan Tiande i przychodzą, aby go słuchać i otrzymać pocieszenie. Nie ma znaczenia czy są to milionerzy, przedstawiciele władz, biznesmeni, ubodzy robotnicy, osoby niepełnosprawne lub nieuleczalnie chore... Wszyscy są ciepło witani przez księdza Tan Tiande. Jego mały dom jest zawsze przepełniony atmosferą braterstwa, równości, harmonii i ciepła.
Ksiądz Tan Tiande daje każdemu kopie Katechizmu – broszurkę, która zawiera najważniejsze i najistotniejsze prawdy wiary katolickiej. Wyjaśnia go uważnie i niestrudzenie swoim słuchaczom. Rozmawia z nimi o filozofii, teologii, Bogu, Duchu Świętym, naszych przodkach, Matce Bożej, piekle, niebie, zmartwychwstaniu, Dekalogu i cnotach kardynalskich. Sun Yat – ojciec naszego kraju powiedział, że: „Religia może zrekompensować nieadekwatność praw”. Ksiądz Tan Tiande z radością uczy ludzi, aby zachowywali Boże Przykazania, ćwiczyli się w cnotach, praktykowali pokutę przez spełnianie dobrych uczynków. Ksiądz Tan Tiande jest obdarzony szczególnym charyzmatem umacniania i zachęcania ludzi. Po wysłuchaniu jego nauki niektórzy czują się tak, jakby brzemię gniewu lub smutku w ich sercach zostało zmniejszone, inni znajdują rozwiązanie problemów małżeńskich, młodzi ludzie, którzy są kuszeni do grzechu nieczystości odrzucają pokusę, a skorumpowani urzędnicy postanawiają wynagrodzić straty tym, których skrzywdzili. Z pomocą księdza Tan Tiande ludzie wracają do swoich zakładów pracy lub szkół z odnowionym duchem i większym entuzjazmem.
Ksiądz Tan bardzo kocha swój kraj i ludzi o ciemnych oczach, włosach i mocno opalonych. Przed wyzwoleniem Chin spod japońskiej okupacji i po Rewolucji Kulturalnej, ksiądz Tan Tiande kilkanaście razy odmówił rozpoczęcia pracy duszpasterskiej w Hong Kong'u. Wolał pozostać prostym kapłanem w parafii katedralnej w Canton. Mówił: „Jestem pasterzem i nie mogę porzucić mojej trzody w Canton”. Ksiądz Tan Tiande przebywał w obozie pracy w północno – wschodniej części Chin przez trzydzieści lat. W tym czasie w kraju władzę sprawowała Lewica. Niebo było dla niego kocem, ziemia była łożem, wodę zapewniały mu strumyki a pokarmem była pasza dla koni. Ten okres życia określa mianem próby, zesłanej mu przez Boga. Przy pomocy wiary i siły woli przeszedł przez ciemną noc tak, że ujrzał poranek. Jednocześnie umocnił się poprzez te trudności.
Ksiądz Tan Tiande zawsze nosi ubrania tego samego koloru i lubi chodzić boso. Cieszy się zdrowiem starego rolnika. Bardzo ceni sobie światło słońca i świeże powietrze. Pracuje niestrudzenie i z wielkim zapałem dzień i noc.
(fragment świadectwa o księdzu Tan Tiade pochodzi z Kung Kao Po, tygodnika Diecezji Hongkong z 6 stycznia 1995 roku).
23 kwietnia 2009 roku ksiądz Francis Tan Tiande zmarł. W chwili śmierci miał 93 lata. 4 dni później w katedrze „Shishi” odbył się jego pogrzeb1.
Tłumaczenie z j.ang. na j.pol: Marcin Rak
Źródło:The Red Book of Chinese Martyrs. Ignacius Press. San Francisco. s.41-85.
Przypisy
Komentarze (0)
Powiązane artykuły
Pamiętnik księdza Francis Tan Tiande – część czwarta
Dla kogoś kto nie wierzy w Boga dzień w więzieniu jest jak cały rok. Natomiast ja miałem wiarę i tym samym byłem w stanie uświadomić sobie, że nasz dom jest tam, gdzie jest nasze serce. Miałem...
Pamiętnik księdza Francis Tan Tiande – część druga
Moją zbrodnią było nauczanie religii podczas odbywania kary więzienia. To było najcięższe przestępstwo, za które więzień może być oskarżony. Taka osoba brała udział w spotkaniu publicznym, którego...
Pamiętnik księdza Francis Tan Tiande – część pierwsza
Kiedy zostałem księdzem po raz kolejny ofiarowałem moje życie Jezusowi Chrystusowi. „Żyć dla Niego i umrzeć dla Niego” - to zdanie stało się moim mottem życiowym. Obiecałem sobie, że...
Pamiętnik księdza Francis Tan Tiande – część trzecia
W tym czasie wiedziałem doskonale, że nie popełniłem żadnego przestępstwa i tym samym moje „dobrowolne” przyjęcie wyroku nie miało nic wspólnego z kwestionowaniem mojej niewinności....