Trzeba umieć przegrać
Drugi dzień świąt Wielkanocy i mój w sercu smutek. Dzisiaj odszedł do wieczności śp. ksiądz Jan Kaczkowski. Jeden z najlepszych specjalistów od trudnego PR w Bożej ekipie do zadań specjalnych. W reklamie pijar jest szalenie ważny. Nawet najlepszy produkt, któremu towarzyszył będzie niekorzystny przekaz, tzw. „czarny pijar” nie zyska nabywców. A często nawet najgorsze i najmniej atrakcyjne dzieła rąk ludzkich zyskują niewyobrażalnie dzięki wizerunkowym specjalistom . Czy hospicjum może wywoływać dobre, ciepłe i pozytywne skojarzenia? Przecież hospicjum to ostatnie miejsce gdzie chcielibyśmy trafić. Nie dopuszczamy takiej wizji naszej przyszłości. Hospicjum śp. Księdza Jana było dla mnie miejscem poprzez jego tam obecność przyjaznym i oswojonym. Potrzebujemy takich właśnie ludzi, którzy w najtrudniejszych dla nas chwilach poprowadzą nas mądrze w tą ostatnią drogę. W sobotę Wielkanocną TVP1 emitowała film “Śmiertelne życie” Antoniego Pawlickiego , właśnie ze śp. księdzem Janem w roli głównej. Ten charyzmatyczny kapłan prowadzący hospicjum pw. Św. Ojca Pio w Pucku znowu pokazał jak można stąpając twardo po ziemi śmiało patrzeć w niebo. To credo wspomniane w ostatniej jego książce przemawia do mnie szczególnie. Od 10 lat walczył tworząc miejsce gdzie godnie odchodziły do Boga dziesiątki, jeśli nie setki śmiertelnie chorych osób. To hospicjum było ich ostatnim przystankiem przed wejściem do domu Ojca. Film ukazał niezwykłe relacje śmiertelnie chorych z tym wrażliwym i otwartym na każdego człowieka pasterzem. On sam, od lat borykający się z glejakiem mózgu wybrał życie aktywne, życie w służbie, do ostatniej zdrowej komórki oddane chorym. Takie właśnie życie „Na pełnej petardzie”, jak brzmi tytuł innej książki śp. księdza Kaczkowskiego w przypadku chorych na raka na pewno nie służy ich rekonwalescencji. Na pewno nie raz słyszał żeby się oszczędzać, żeby zwolnić tempa. Ale nie zrobił tego, wybrał życie nasycone miłością i pracą dla chorych. Dzisiaj akurat zaczęłam czytać kolejną książkę śp. księdza Jana “Grunt pod nogami”. Kiedy dowiedziałam się o śmierci jej autora czytałam właśnie rozdział trzeci pt. Trzeba umieć przegrać. Pierwsze słowa księdza Jana brzmią tu następująco : W dzisiejszym psalmie uderzyły mnie słowa : “Pójdziemy do domu Pana. Już stoją nasze stopy w bramach twoich, Jeruzalem”. Pomyślałem: gdyby każdemu z nas powiedziano, , że umrze w środę po południu, i to niezależnie od tego, czy jest chory czy zdrowy, to nie byłby ucieszony bliską perspektywą odejścia. Jak to w sobie przepracować?
Rozdział kończy słowami: Jeśli chcemy być synami światłości , jeżeli chcemy być przygotowani na przekroczenie progu Jeruzalem, to musimy patrzeć na wnętrze, pilnować wewnętrznej harmonii, pamiętać, że warto przegrać zewnętrznie, ale wygrać moralnie, choćby nikt o tym nie wiedział. Tak naprawdę to daje na co dzień siłę.
Panie Jezu dopomóż nam, byśmy umieli ziemską roztropność odróżnić od roztropności Bożej, która daje życie wieczne. Amen
Dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo mu kibicowałam w chorobie i w tym całym odnalezieniu się w nowych realiach jako, jak on sam się określał onkocelebryty. Myślę, że powodem mojej wielkiej słabości i podziwu dla śp. księdza Jana Kaczkowskiego jest to, że zrobił to do czego dojrzewam, czyli przeżył godnie własną śmierć. Nie szedł na skróty, żył aktywnie, tak jak chciał, nawet za cenę skrócenia ziemskiego życia.
Z sobotniego filmu „Śmiertelne życie” bardzo utkwiły mi w pamięci słowa śp. Księdza Jana, kiedy rozmawiając o odchodzeniu z tego świata autor Antoni Pawlicki zapytał go, kto po niego przyjdzie w chwili śmierci? Śp. Ksiądz Jan Kaczkowski odpowiedział bez namysłu: Mam nadzieję, że wszyscy, których pożegnałem.