żywa Wiara

ArtykułyZOBACZ WSZYSTKIE

Żyliśmy orędziem Fatimy

autor: Krystian Strzelecki

użytkownik: Admin z dnia: 2013-09-05

Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy.
 
Niemiecki jezuita, o. Hubert Schiffer, był jednym z kilku współbraci, którzy z niewyjaśnionych w naturalny sposób przyczyn przeżyli eksplozję, mimo że mieszkali w samym centrum zniszczeń.


Ośmiu niemieckich jezuitów, pełniących posługę misyjną w Japonii, przeżyło skutki wybuchu bomby atomowej – zarówno te niszczące, bezpośrednie, jak i śmiercionośne następstwa. Byli wśród nich: o. Hubert Schiffer (1915-82), o. Hugo Lassalle (1898-1990), o. Wilhelm Kleinsorge (1907-77) i o. Hubert Cieślik.

 

Godz. 8.16

W poniedziałek, w święto Przemienienia Pańskiego, 6 sierpnia 1945 r. ojciec Hubert Shiffer po odprawieniu porannej Mszy świętej w kościele pw. Matki Bożej Wniebowziętej w Hiroshimie udał się, jak zawsze, na śniadanie na plebanii. Właśnie zaczynał jeść, gdy całą przestrzeń wokół ogarnął niemal oślepiający błysk. Kapłan myślał, że to wybuchł któryś z tankowców, stacjonujących w pobliskim porcie. Była godzina 8.16.

Po latach jezuita opowiadał: Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy. Następnym faktem, jaki o. Shiffer sobie przypominał, był widok pustki wokół. Leżał na ziemi, rozglądał się i nie widział żadnych budynków, domów, dworca kolejowego. Wszystko zostało zrównane z ziemią. Jednak szkody, jakie odniósł na własnym ciele, to zaledwie kilka kawałków szkła utkwionych w karku. Poza tym nie doznał żadnych poważnych urazów ani oparzeń. Dom misyjny, w którym przebywał ze swymi współbraćmi, znajdował się zaledwie osiem przecznic (ok. 1 kilometra) od centrum zniszczeń – nie było to epicentrum, bo detonacja „Chłopczyka” (angielska nazwa bomby to Little Boy) nastąpiła na wysokości 580 metrów nad miastem.

Ostał się dom jezuitów oraz częściowo zniszczona katedra – co ciekawe, nietknięte pozostały figury Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi. Poza tymi dwoma budynkami wkoło zalegały zgliszcza, tworzące przerażającą pustynię gruzu i złomu. Nawet nie było zwłok zabitych, te bowiem w temperaturze 2-3 tysięcy stopni Celsjusza (jaka panowała w tym rejonie) wyparowały momentalnie. Jeśli ktoś znajdował się trochę dalej, to się po prostu zwęglił.

 

Dlaczego ocaleli?


Fakt przeżycia w bliskości wybuchu, a więc przeogromnej temperatury i potężnej fali uderzeniowej (1500 km/h), wprawił wszystkich w zdumienie. Jednakże jeszcze większe zdziwienie wzbudził brak następstw wysokiego oddziaływania radioaktywnego. Nie pozostawiano wątpliwości, że organizm po tak dużej dawce napromieniowania obumrze – zacznie się po prostu rozkładać, jak to miało miejsce w przypadku tysięcy ofiar następstw wybuchu. Co do ocalałych jezuitów lekarze konsekwentnie twierdzili, że pojawią się rany i pęcherze. Prawie 200 razy poddawano ich specjalistycznym badaniom, jednak niczego złego nie stwierdzono. Żaden z księży nie zachorował na chorobę popromienną, a każdy z nich przeżył jeszcze kilkadziesiąt lat.

Przemawiając w amerykańskiej telewizji, o. Hubert Schiffer zaświadczył, że swoje i współbraci ocalenie zawdzięcza Maryi: W tym domu codziennie był odmawiany wspólnie różaniec. Żyliśmy tu orędziem Fatimy.

Mówi się, że pół roku wcześniej miasto odwiedziło dwóch mistyków ostrzegających przed nadejściem wielkich zniszczeń. Wzywali oni do nawrócenia, pokuty i modlitwy różańcowej. Nawoływali do życia w stanie łaski uświęcającej i częstego przyjmowania sakramentów. Po ataku okazało się, że bomba została zrzucona o 5 mil od zaplanowanego celu i spadła na dzielnicę zamieszkaną przez katolików. Podobnie było w Nagasaki, gdzie bomba minęła się z zaplanowanym celem o 3,5 mili. Akurat i te okolice zamieszkiwali katolicy.

Znana jest powszechnie wypowiedź dr. Stephena Rineharta z Departamentu Obrony USA, fizyka, autorytetu w dziedzinie rozszczepiania atomów, jakie się dokonuje w trakcie wybuchów jądrowych: W odległości jednego kilometra od wybuchu panuje temperatura od dwóch i pół do trzech tysięcy stopni Celsjusza, a fala ciepła uderza z prędkością dźwięku napierając z ciśnieniem większym niż 600 psi [ponad 40 atmosfer]. Siedziba jezuitów powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt nie powinien zostać przy życiu w odległości jednego kilometra. Ani w odległości dziesięć razy większej – dziesięć do piętnastu kilometrów od epicentrum wybuchu. Widziałem, jak rozpadały się ceglane ściany szkoły podstawowej. Sądzę, że zaledwie kilka osób, które nie uległy całkowitemu spaleniu, przeżyło. Ale umarły one na raka w ciągu następnych piętnastu lat. Widok z epicentrum wybuchu, gdzie znajdował się kiedyś szpital (Shima Hospital), w pobliżu domu jezuitów, pokazuje, że pozostały dwa budynki nietknięte. Sądzę nawet, że w budynkach widoczne były okna. Jednym z nich był kościół oddalony kilkaset metrów od pierwszego budynku, którego ściany wciąż stały, jedynie zniknął dach. Departament Obrony nigdy oficjalnie nie skomentował tego wydarzenia. Przypuszczam, że zostało ono zaklasyfikowane, jednak nigdy nie poruszane w literaturze przedmiotu. Sądzę, że jest możliwe, iż jezuici zostali poproszeni o to, aby nigdy nie wypowiadali się na ten temat.

 

Tekst: Krystian Strzelecki 

 

 

 

 

Czy religijność i życie w zgodzie z zasadami wiary katolickiej można połączyć z uprawianiem sztuk walki? Czy fascynacja karate, taekwondo, kung fu jest równoznaczna z uznaniem zasad filozofii wschodu 
i wschodnich religii? Czy uprawiając sport można narażać zdrowie, stosować przemoc wobec rywala, życzyć mu przegranej? Odpowiedzi na te pytania poszukują autorzy artykułów opublikowanych na łamach najnowszego „Miesięcznika Egzorcysta”. Sztuki walki i związane z nimi zagrożenia duchowe to temat przewodni sierpniowego numeru pisma, który właśnie trafił do sprzedaży.

W latach 80. i 90. XX w. do Polski zaczęły napływać różnej maści szkoły sztuk i sportów walki. Wtedy z wypiekami słuchało się opowieści o heroicznych wyczynach różnych mistrzów. Zdarzało się, że instruktor miał wielkie pragnienie bycia nie tylko trenerem karate, lecz także przewodnikiem duchowym – wspomina w artykule „Ważne, kto jest mistrzem” Dariusz Pietrek. Autor w bardzo poruszający i autentyczny sposób opowiada własną drogę – od młodego człowieka, zafascynowanego wschodnimi sztukami walki, buddyzmem i medytacją do głęboko wierzącego ucznia Chrystusa.

 Czy możliwe jest, zatem skupienie się wyłącznie na fizycznej stronie sztuki walki, bez otwierania się na jej filozoficzny fundament? Przytoczone na łamach sierpniowego „Miesięcznika Egzorcysta” historie i argumenty zdecydowanie temu przeczą.

Zapytany o zagrożenia duchowe związane ze sztukami walki, ks. Michał Olszewski, egzorcysta diecezji kieleckiej, który przez 10 lat trenował taekwondo, odpowiedział: Wschodnie sporty walki wyrastają z pewnej kultury, filozofii. Wschód nie oddziela ducha od ciała, duchowości od codzienności. Nie rozumie tego rozdziału. Taekwondo, narodowy sport Korei, ma za podbudowę filozofię, która mówi, że w kosmosie jest równowaga sił dobra i zła. W każdym dobru jest domieszka zła i w każdym złu domieszka dobra. Ja to zrozumiałem dokładnie dopiero wtedy, kiedy zostałem księdzem. Pewnego dnia wszedłem do mojej celi zakonnej i pierwsze, co zobaczyłem, to symbole ying yang na certyfikacie na pierwszy dan, który sobie powiesiłem obok błogosławieństwa papieskiego. W tym momencie uświadomiłem sobie, że przez 10 lat, wchodząc na salę treningową, nie robiłem znaku krzyża, tylko wykonywałem obowiązkowy ukłon przed symbolem ying yang. Tym samym oddawałem cześć pewnej filozofii, religii, duchowości, a co za tym idzie – identyfikowałem się z nią. Nie da się tego pogodzić z ewangelią mówiącą o Chrystusie, który pokonał zło. Nie ma równowagi we wszechświecie, Jezus zmiażdżył zło. Nie ma kropli dobra w Złym, nie ma kropli zła w Duchu Świętym. Jest to, więc bałwochwalstwo, grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu („Problem nie leży w sporcie”).

 Najnowszy numer pisma szczególnie mocno adresowany jest do rodziców. Wielu z nich może nie zdawać sobie sprawy, że sztuki walki to nie tylko sport, ale ogromne niebezpieczeństwo duchowe. Ks. Dominik Chmielewski, były instruktor karate wyjaśnia: do pewnego czasu nauka każdego rodzaju sztuk walki, również tych inicjujących duchowo, ma formę zabawy, gier aktywizacyjnych i nauki prostych technik, tak, aby dziecko, zafascynowane zabawą, chciało wracać na trening. Dzieciom nie mówi się o medytacji zen, energiach ki, technikach duchowych itp. Natomiast później, szczególnie w wieku dorastania i buntu młodzieńczego, dziecko może zacząć fascynować się mocami kryjącymi się np. za duchowością aikido i rozpocząć „zabawę” w manipulowanie różnymi energiami wewnętrznymi – a to już jest bardzo niebezpieczne („Medjugorie i karate”).

 W sierpniowym „Miesięczniku Egzorcysta” przeczytać można także:

- o mistycznych doświadczeniach Siostry Leonii Nastał („Wszechwiedza dla najmniejszych”)

- o Kursie Cudów, – czyli „świętej” księdze New Age („Kurs cudów”)

- o tym, jak różaniec okazał się silniejszy od bomby atomowej („Żyliśmy orędziem Fatimy”)

- o Szatanie, który kusi nas ideologią materializmu („Demoniczna strategia materializmu”).

 Miesięcznik Egzorcysta sprzedawany jest m.in. w salonach Empik-u, Kolportera, Ruchu, Relay, Inmedio i Garmond Press oraz dobrych księgarniach. Wydawca zapewnia też prenumeratę krajową i zagraniczną. Więcej informacji znajduje się na stronie internetowej „Miesięcznika Egzorcysta”: http://miesiecznikegzorcysta.pl oraz na Facebookowym profilu pisma:  https://www.facebook.com/MiesiecznikEgzorcysta

 

Komentarze (0)

Portal zywawiara.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i wypowiedzi zamieszczanych przez internautów. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.