Remake pewnej przypowieści
Remake pewnej przypowieści
Grzegorz Fels
Pismo Święte jest ponadczasowe. Mimo tego, że powstało tyle wieków temu, a każde kolejne pokolenie mówi nieco innym językiem i w inny sposób. A gdyby tak umiejscowić pewną starą, znaną biblijną historię we współczesności? Szalony, nierealny pomysł? Dlaczego?
Proponuję zatem współczesne, nieco nowatorskie, spojrzenie, na pewną znaną przypowieść. Ot taki mały remake – jak to dziś ładnie „z angielska” mówią młodzi ludzie, o tego typu „uwspółcześnionych przeróbkach” (głównie filmowych) oryginałów. Traktuje on o pewnym młodym, bogatym, przystojnym chłopaku. Zapewne domyślacie się już drodzy Czytelnicy, o jaką przypowieść tu chodzi - ale po kolei[1].
Nasz bohater - w przeciwieństwie do zdecydowanej większości rówieśników (przynajmniej w Polsce) - mieszkał w apartamencie, nosił markowe ciuchy, jeździł drogim luksusowym samochodem, a używki i imprezy były jego chlebem powszednim oraz sensem życia. Śledził na bieżąco trendy w modzie, bo była ona wyznacznikiem jego „stylu”. Często też zmieniał partnerki. „Pieniądz jest bogiem, a żyje się tylko raz, więc trzeba to wykorzystać” – brzmiała jego życiowa dewiza.
Jego rodzice byli rozwiedzeni. Mieszkający za granicą ojciec biznesmen, regularnie przelewał mu na konto sporą gotówkę. „Przecież chłopak musi się wyszaleć” – powtarzał robiąc kolejny przelew i zajmując się swoim życiem. Matka chłopca też już dawno znalazła życiowego partnera, więc także układała sobie życie na nowo.
Chłopak ten miał na studiach kolegę (trudno tu jednak mówić o przyjaźni między nimi), który nosił unikatowe dziś, stare biblijne imię Łazarz. Młody krezus nieraz rzucał uwagi na temat „żebraczego” - jak to złośliwie określał - imienia kolegi. Zresztą nie tylko imię mu przeszkadzało. Lubił robić też aluzje do jego skromnego, „niemodnego” wyglądu, czy starego wysłużonego roweru, którym ten przyjeżdżał na zajęcia. Powodem niewybrednych żartów była również jego wiara. Tak – wiara, bo Łazarz, w przeciwieństwie do niego, był osobą wierzącą i praktykującą (co było rzadkim zjawiskiem w tym akurat studenckim towarzystwie). Chodził też na spotkania duszpasterstwa akademickiego i nieraz wyjeżdżał latem na rekolekcje czy pielgrzymki. Dlaczego? Ot - z potrzeby serca. Uważał , że wiarę powinno się pielęgnować i rozwijać. Starał się nią żyć.
W zasadzie chłopcy widzieli się tylko na zajęciach, bo Łazarz nie należał do stałego grona otaczających bogatego studenta imprezowiczów, choć osobiście był pogodnego usposobienia. Nie sięgał też po (tak popularne wśród rówieśników) używki. Po prostu nie chciał i nie widział potrzeby by to robić. Choć zdarzyło mu się, że jadąc kiedyś rowerem, zazdrosnym okiem spojrzał na mijający go lśniący samochód kolegi i jego uśmiechniętą, zadowoloną z siebie twarz:
- „Och, takie autko to bym przygarnął” - pomyślał wówczas z rozrzewnieniem. „Niektórym to się powodzi. Choć z drugiej strony, po co mi ono? Dla szpanu? Panie Boże, jeśli miałbym Cię o coś prosić, to raczej o zdrowie. Badania laboratoryjne wykazały niedawno nowotwór… O niczym innym nie potrafię już myśleć i niczego więcej nie pragnę jak powrotu do zdrowia.
Wiesz, teraz w zasadzie wystarczy mi ten rower, a potem, jak taka będzie Twoja wola i wyzdrowieję, zarobię i kupię sobie jakiś niedrogi samochód. Przecież w życiu kasa nie jest najważniejsza. Ech, mam doła, ale i tak dziękuję Ci Boże za to wszystko co mi dajesz. Przyjaciół, kochającą rodzinę…”. Smutno uśmiechnął się do swych myśli i jechał dalej.
Już wkrótce miało się okazać, że Bóg miał jednak inne plany wobec Łazarza. Wezwał go do siebie i po sądzie z życia, przygotował dla niego miejsce w niebie. Wkrótce zmarł też jego bogaty kolega, lecz wyrok niebieskiego sądu była dla niego bardzo niekorzystny. Został potępiony…
Kiedy w piekielnej otchłani odbierał wieczną, bolesną zapłatę, za swe zmarnowane, puste, zatrute przez grzechy, egoistyczne życie, miał też możliwość oglądania z daleka raju i autentycznej, pięknej radości zbawionych. Wśród nich ze zdziwieniem rozpoznał Łazarza, znajomego ze studiów, którego istnienie (mówiąc delikatnie), „ignorował”.
- „Kurcze, ten < religijnie nawiedzony dziwak
- „Co prawda rodzice wiary mi nie przekazali, ale nie mogłem choćby wziąć pod uwagę zakładu Pascala? No tak, raczej polemizowałem z tym jego filozoficznym wywodem na studiach. Ba - lepiej bym na tym wyszedł, gdybym zamiast jarać się swoją pustą erudycją, zastosował ten zakład w życiu. Przecież Pascal był wybitnym naukowcem!”[2]
W pewnym momencie, młody potępieniec dostrzegł w raju dostojną jaśniejąca postać.
- „Nie jest to czasem… anioł?” – przemknęło mu przez głowę...
- „Eee, chyba nie. Brakuje mu skrzydeł”. Przypomniały mu się jednak słowa katechetki jeszcze z podstawówki, która mówiła, że każdy człowiek ma swego anioła stróża. Co prawda od szkoły średniej zrezygnował z katechezy, a istnienie aniołów traktował z uśmieszkiem i przymrużeniem oka. Jednak wiara, którą traktował jako nie wartą „marnowania” młodego życia „bajkę dla naiwnych głupców”, teraz okazała się realną rzeczywistością i to z tragicznym dla niego finałem.
- „Może to jednak jest Anioł Stróż? Skoro okazuje się, że istnieje potępione miejsce, w którym teraz przebywam, to widocznie i aniołowie istnieją”. Czując się jak narkoman na głodzie, który zdolny jest do wszystkiego by tylko zaspokoić zżerający go od wewnątrz głód, zdobył się na odwagę i zawołał, siląc się przy tym na dowcip”:
- „Hej tam w górze – Aniele! Sorki, że wcześniej niespecjalnie chciałem Cię poznać. Jakoś tak wyszło… Mea culpa. Słuchaj, widziałem niedawno koło ciebie Łazarza, mojego dobrego kumpla ze studiów”.
Oczywiście „trochę” trochę przesadził z tym „dobrym kumplem”, zważywszy na to, że wcześniej co najwyżej tolerował jego obecność obok siebie, tak jak się toleruje swój cień. No ale sytuacja się teraz zmieniła i uznał, że takie „małe podkolorowanie” dawnej ziemskiej rzeczywistości, może mu teraz nieco pomóc. Widząc w oczach nieziemskiej istoty pewne zaskoczenie i zarazem zainteresowanie jego słowami, uznał, że chyba jednak trafił do niego z tym „aniołem”, więc kontynuował:
- „Aniele patrz – na lewo, tam stoi Łazarz. Weź, bądź tak dobry i podeślij mi go z jakimś niebieskim antidotum bo mnie tu coś normalnie pali i skręca. Ja tam się nie znam, ale na pewno macie u siebie na to jakiś odpowiedni specyfik”.
Przez chwilę panowała cisza. Po czym anioł spokojnym głębokim głosem odpowiedział:
- „Przypomnij sobie chłopcze ile dóbr materialnych na ziemi otrzymałeś i jaka była twoja filozofia życia. Mogłeś z tym zrobić tyle dobrego zarówno dla siebie, ale też i dla innych. A ty co? Wszystko zmarnowałeś, na próżne, grzeszne życie. Obecnie zbierasz tego owoce, będąc tam gdzie jesteś. Ale uczciwie przyznaj przed samym sobą: jesteś tego wart?”
Skruszony młodzieniec spoważniał milcząco skinąwszy głową, anioł zaś kontynuował:
- „Łazarz, o którego istnieniu nagle sobie teraz przypomniałeś, otrzymał w życiu nieporównywalnie mniej od ciebie. Umiał się jednak cieszyć i dzielić z tym co miał. Dostrzegał problemy innych i na ile mógł starał się im zaradzić. Teraz zaś Łazarz z nawiązką jest za to wszystko nagrodzony, a ty masz to, na co sam sobie zasłużyłeś… Zresztą mimo tego, że możesz nas tu widzieć, jest rzeczą niemożliwą byśmy w jakikolwiek sposób do siebie przychodzili. Jesteśmy w zupełnie innych, duchowych rzeczywistościach, które oddziela od siebie niewidzialna przepaść, nie do przebycia. Więc nawet gdybym chciał spełnić Twą prośbę, jest to po prostu dla mnie niemożliwe. Jestem tylko aniołem - Bożym stworzeniem”.
Dłuższą chwile panowało milczenie. Zrezygnowany i nieco pogodzony już ze swym losem młodzieniec jeszcze raz zagadał do anioła:
- „Skoro nie możesz tu do mnie przesłać Łazarza, to poślij go chociaż do moich niewierzących rodziców. Powinni kojarzyć go ze szkolnych zdjęć. Zresztą kiedy jeszcze żyłem, pisałem im, że mój kolega ze studiów zginął w tym głośnym wypadku pielgrzymów udających się do Medjugorja. Pamiętam, że był to nawet dla mnie jeden z argumentów na to, że świat duchowy nie istnieje. Myślałem wówczas, że przecież gdyby owa Maryja istniała, to jak modlitwy pielgrzymów o jej wstawiennictwo mogłyby zawieść? Faktem jest, że jedna moja koleżanka ze studiów, poruszona tragiczną śmiercią Łazarza i innych pielgrzymów, następnego dnia wrzuciła do instagrama zdjęcie fragmentu, przypadającej na ten dzień Ewangelii: „Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo”[3]. Ja zaś, głupi, czytając to, tylko się wtedy ironicznie uśmiechnąłem… Aniele - niech Łazarz zawczasu ostrzeże moich rodziców, by nie trafili w to miejsce co ja”.
Anioł na to mu odpowiedział:
- „Są kapłani, rekolekcje, filmy i książki ewangelizacyjne, nie wspominając już o Biblii. Nawet nie wychodząc z domu mogą też skorzystać z ewangelizacji online czy jadąc samochodem posłuchać jakiejś chrześcijańskiej rozgłośni, których jest przecież sporo. Mają więc z czego wybierać.
- „Nie za bardzo ich te klimaty interesują – odparł młodzieniec – ale gdyby Łazarz, czy jakaś inna zmarła osoba ich odwiedziła to się nawrócą”.
Anioł znający doskonale ludzką mentalność, odrzekł mu na to spokojnym głosem:
- „Jeśli duchownych nie słuchają i są zamknięci na ewangeliczne przesłanie, żyjąc jakby Boga nie było, to nawet kiedy zobaczyliby duszę zmarłego nie uwierzą”.
*
No właśnie, zapytajmy teraz samych siebie – uwierzyliby? A wy, mając możliwość zobaczenia duszy zmarłej osoby, dalibyście wiarę temu co widzicie? Szczerze?
Myślę, że osoby wierzące nie miałyby z tym problemu. Niewierzące zaś, różnie by to sobie tłumaczyły. Osobiście jestem niepoprawnym optymistą bo wierzę, że jakiś procent wielu takich osób, inaczej by wówczas spojrzało na kwestię swojej niewiary. Poza tym - jak wiemy - Bóg czasem dopuszcza, by osoby ze świata zmarłych, dały nam znać o swym istnieniu. Czasem jest to forma „ostatniego pożegnania”, kiedy to w momencie śmierci bliskiej osoby stanie zegar, spadnie jej zdjęcie w ramce, coś niespodziewanie zastuka... Ja sam przed laty czegoś takiego doświadczyłem i opisałem w swej najnowszej, przygotowywanej do druku książce[4].
No cóż – samej zmarłej duszy (jako „dowód”) tu nie przywołam. Jednak moją intencją jest, by ta wspomniana pozycja książkowa, była takim świadectwem. Świadectwem skłaniającym czytelnika do refleksji i utwierdzenia go w wierze, w świętych obcowanie.
[1] Tu można znaleźć oryginał: Łk 16,19-31
[2] Blaise Pascal żył w XVII w. we Francji. Był wybitnym intelektualistą matematykiem, fizykiem, inżynierem, wynalazcą (wynalazł m.in. strzykawkę czy prasę hydrauliczną), a także filozofem, teologiem i literatem. Pojęcie zakładu Pascala jest często kojarzone z dowodem na istnienie Boga. Polega on na twierdzeniu, że wiara w Boga - nawet gdyby On nie istniał - przynosi człowiekowi nieporównywalnie większe korzyści, niż brak owej wiary w przypadku Jego istnienia. Nie wierząc bowiem w Boga, człowiek ryzykuje utratę zbawienia. Wierząc zaś w Niego i praktykując, nawet gdyby Boga nie było, najwyżej straci się trochę czasu.
[3] Łk 12, 32. To prawda, że na niedzielę 7 sierpnia 2022 roku, czyli w dzień po tragicznym wypadku autokaru, z polskimi pielgrzymami jadącymi do Medjugoja, przypadał cytowany tu fragment Ewangelii.
[4] Książka ta ukaże się już w lipcu b.r., nakładem wydawnictwa Fronda i będzie dotyczyła szeroko pojętej tematyki dusz czyśćcowych. Zdradzę, że w kilku krajach (również w Polsce), znajdziemy wypalone przez te dusze ślady palców lub całych dłoni. Kilka takich zdjęć będzie można zobaczyć we wspomnianej pozycji.